Historia powstania SMiC Lumos


Kraków, 01 października 1312, godzina 21:37

Kraków tego dnia był strasznie mglisty, a padająca z kłębiastych chmur mżawka nie pomagała wcale w poruszaniu się. Ulice były niemal puste. W okolicy Zamku Królewskiego na Wawelu krople deszczu przecinała ciemna, zakapturzona postać. W taką pogodę z pewnością trudno było ją dostrzec z daleka. Dochodząc do bramy zamku, spod płaszcza wysunął się cienki i długi kawałek drewna, po czym brama zajaśniała na niebiesko i otworzyła się wpuszczając gościa.

Istota skierowała swoje kroki w stronę Smoczej Jamy. W drodze do niej raz po raz machała różdżką, której koniec zaświecał się na fioletowo, aby uśpić psy umieszczone tutaj w celu pilnowania terenów Zamku. Dochodząc do Jamy gość upewnił się, że nie jest śledzony i wszedł do środka.

- Lumos – rzekł, po czym na końcu różdżki rozjarzyło się małe światełko rozjaśniające wnętrze groty.

Tajemnicza osoba ściągnęła kaptur, a światło z różdżki padło na jej twarz. Był to bardzo młody mężczyzna o rudawych włosach spiętych w kucyk. Dość wysoki, o podłużnych palcach, które mocno zaciskały się na różdżce. W jego piwnych oczach odbijało się całe wnętrze jaskini. Pod ciemnogranatowym płaszczem ubrany był w zwykłe jeansy i dość gruby sweter w pomarańczowo-zielone paski.

Ruszył w głąb jaskini. Droga prowadziła go w dół. Z sufitu kapały co jakiś czas krople, tworząc na ziemi kałużę. Wraz z zagłębianiem się w jaskinię, robiło się coraz bardziej duszno i gorąco. Czarodziej doszedł w końcu do miejsca, gdzie drogi się rozchodziły. Przez dłuższą chwilę zerkał to w jedną grotę, to w drugą. Otworzył dłoń zaciskającą różdżkę.

- Wskaż mi!

Różdżka uniosła się kilka centymetrów nad jego dłonią i zaczęła wirować dookoła, po czym zatrzymała się wskazując prawą jaskinię. Mag uchwycił ją ponownie i tak jak wskazywała różdżka, ruszył w prawą stronę.
Powietrze tutaj było chłodniejsze, przez co łatwiej się oddychało. Woda przestała już kapać, a droga nie schodziła już w dół. Nie była również tak wyboista jak poprzednio. Nawet po stalaktytach i stalagmitach nie było ani śladu. Czarodziej zatrzymał się widząc światło padające na ziemię z pobliskiego rogu. Wyjął z kieszeni małe zawiniątko i rozwinął je. Okazało się to piękną, jedwabną peleryną. Schował różdżkę w jeansy, narzucając ją na siebie i w jednej sekundzie zniknął.

Mimo wielkiego strachu, magik czuł również podniecenie. Zaczął się zakradać po woli w stronę światła. Wyjrzał zza rogu i dostrzegł tam wysokiego, łysego i czarnoskórego mężczyznę. Miał na sobie srebrno-zielone szaty, a w ręku trzymał różdżkę. Stał z uniesionymi rękoma przy kociołku, z którego unosiły się srebrzyste opary. Na około kotła w ziemi wyryte zostały runy. W powietrzu dało się wyczuwać aurę Czarnej Magii. Czarodziej zrobił kilka kroków w stronę czarnoksiężnika.

- Fungus – szepnął czarodziej stojący przy kotle. Wykonał szybki obrót na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni i wycelował różdżką w maga stojącego pod peleryną. – Expulso!

Siła zaklęcia czarnoksiężnika rzuciła Fungusem o najbliższą ścianę, powodując przy tym zsunięcie się z niego peleryny, którą czarnoskóry magik przywołał do siebie jednym skinieniem różdżki. Zwinął ją i schował za pazuchę.

- Jasnowidzenie to wspaniała umiejętność, Fungus.

- A więc spodziewałeś się mnie, Sikorski? – zapytał młody czarodziej. Nie był zaskoczony, uśmiechał się. – Słyszałem ostatnio plotki o nabytych przez Ciebie zdolnościach do jasnowidzenia. Nie wierzyłem w to – zagadywał czarnoskórego magika, aby niepostrzeżenie dobyć różdżki.

- Jak widać nie są to tylko… - Sikorski urwał końcówkę zdania, unikając zaklęcia przeciwnika i schował się za stojącym nieopodal stalagmitem. Fungus wycofał się do miejsca, z którego przybył. – Mój błąd, trzeba było Cię zabić. Nie popełnię tego błędy następnym razem.

W powietrzu świstały zielone, czerwone i żółte światła zaklęć. Niektóre z nich tworzyły niemałe dziury w ścianie. W tej samej chwili czarodzieje wyszli zza swoich zasłon i w jednym momencie rzucili na siebie zaklęcie rozbrajające. Z ich różdżek wystrzeliły białe promienie i zderzając się na środku, połączyły się. Dało się czuć gorąc buchające z połączonych różdżek. Biały promień obijał się od ścian tworząc w nich wyrwy. Żaden z czarodziei nad tym nie panował, żaden nie był w stanie zerwać połączenia. 

W tym momencie stało się wiele rzeczy naraz. Wyrwy w ścianach powiększały się, sklepienie jaskini zaczęło się zawalać, a nowe źródło światła, tym razem niebieskiego, pojawiło się w jaskini i z każdą sekundą powiększało się, aż wchłonęło obu czarodziejów.

***

Miejsce nieznane, 02 października 1312, godzina 13:57

Fungus poczuł chłodny wiatr i otworzył oczy. Nieopodal leżał Sikorski. Szybko wstał celując w niego różdżką, lecz ten ani drgnął. Podszedł bliżej w celu sprawdzenia, czy czarnoksiężnik żyje. Kiedy był już zaledwie kilka cali od niego, Sikorski machnął różdżką, z której wystrzelił pocisk czerwonego światła. Niespodziewający się tego Fungus zdążył szybko zasłonić się przed atakiem za pomocą Zaklęcia Tarczy. Nie czekając na kolejny atak swojego przeciwnika, dźgną różdżką w jego kierunku. Zielone światło ugodziło Sikorski prosto głowę, po czym padł martwy.

Mag nie miał okazji wcześniej rozejrzeć się w okolicy. Znajdował się w gęstym lesie. Gdzieś w oddali słychać było tętnienie kopyt centaurów oraz wycie wilkołaków. Mimo późnej godziny, przez koronę drzew Fungus dostrzegł nikłe promienie słoneczne, co zaskoczyło go bardzo. Czarodziej ponownie rzucił Zaklęcie Czterech Stron Świata, które wskazało mu odpowiednią drogę, którą powinien podążać. 

Fungus przedzierał się drzewa, krzewy i zarośla długo, zanim dostrzegł w oddali światełko. Przyspieszył kroku, aż doszedł na skraj lasu. Jego oczom ukazały się olbrzymie zielone tereny otoczone dookoła pagórkami. Co ciekawe, świeciło słońce, co oznaczało, że nie znajdował się już w Polsce, gdzie godzina była wieczorna. Znajdowało się tu też ciemnozielone jezioro, którego kolor sugerował, że było naprawdę bardzo głębokie. Naprzeciw jeziora wznoszono olbrzymią budowlę, przy której pracowało dość dużo osób. Widać było, że prace są już w zaawansowanym stadium, a sama budowla przypominała swoim wyglądem olbrzymi zamek. Czarodzieje raz po raz stawiali ogromne cegły na sobie za pomocą Zaklęcia Swobodnego Zwisu, czy wstawiali ogromne okna i wrota. Nie chcąc działać w pojedynkę, Fungus okręcił się o sto osiemdziesiąt stopni i z trzaskiem rozchodzącym się po całych błoniach zniknął.

***

Miejsce nieznane, 03 listopada 1312, godzina 22:32

Ciało Sikorski rozrywane było przez dwa wilkołaki – jeden z nich właśnie „zdejmował” czarodziejowi skórę z twarzy, odsłaniając białą czaszkę. Z oddali obserwowało ich niewielkie stado testrali, które również miały ochotę na mięsny posiłek. Na dźwięk głośnego huku testrale wzbiły się w powietrze, a jeden z wilkołaków uciekł pomiędzy drzewa; drugi wpatrywał się w miejsce, skąd pochodził ów dźwięk.

Na polance, gdzie nie rosło ani jedno drzewo pojawiła się jedna kobieta i czternastu mężczyzn, a wśród nich Soleil Fungus. Żadne z nich nie miało na sobie szat czarodziejów. Wręcz przeciwnie, ubrani byli w długie bluzy i spodnie, aby nie ograniczały ich ruchów. Kobieta nosiła nieco luźniejsze ubranie i miała dość spory i zaokrąglony brzuch. Wilkołak patrzał na nich bykiem. Czarodzieje jakby go nie zauważyli. Stworzenie zaczęło się najpierw powoli skradać, aby w końcu rzucić się na grupę. Dwanaście oszałamiaczy powędrowało w stronę wilkołaka i ugodziło go prosto w pierś, po czym padł nieprzytomny na ziemię.
Cała grupa udała się z zapalonymi różdżkami za Fungusem, który prowadził ich w stronę olbrzymiej budowy. Przechodzący obok wilkołaka śniady czarodziej w zielonej czapce z daszkiem kopnął go w pysk. Nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Przedzierali się przez krzaki i zarośla. Jedni wycinali je za pomocą zaklęć, drudzy lekko odpychali je ręką, osłaniając w ten sposób twarz. Z każdym krokiem las robił się coraz rzadszy. W końcu czternastu mężnych czarodziejów i kobieta dotarli na skraj lasu i stając w jednej linii z różdżką w ręku obserwowali otoczenie.

Budowa zamku była już prawie ukończona. Na zewnątrz nie było zbyt wielu czarodziejów pilnujących zamczyska. Pięciu z piętnastu aurorów zniknęło dzięki pelerynom niewidkom, reszta zgasiła swoje różdżki. Grupa dziesięciu aurorów z Fungusem na czele oczekiwała zdjęcia zewnętrznej straży. Soleil wiedział, że wewnątrz zamku opór przeciwników będzie bez porównania większy, a ich przewaga liczebna może być przytłaczająca. Co za tym idzie, atak z zaskoczenia da im niemałą przewagę. Spodziewał się również kilku silnych zaklęć na około, gdyż od śmierci Sikorskiego minął już ponad miesiąc, więc z pewnością przeciwnicy domyślili się, że coś jest nie tak. Fungus dostrzegł z oddali, jak padają kolejni przeciwnicy. Kiedy Svietlanova pomachała zapaloną różdżką, pozostali czarodzieje ruszyli w ich kierunki mijając ciała siedmiu martwych czarnoksiężników. 

Wszyscy zebrali się przed głównymi wrotami zamku. Vihre – auror w zielonej czapce, już robił krok, aby wedrzeć się do zamku, jednak Fungus powstrzymał go łapiąc za ramię.

- Patrz – podniósł kamień leżący na prawo od niego i cisnął nim w mury zamku.

Na widok dematerializacji kamienia, Vihre zrobił ogromne oczy. Kiwnął tylko porozumiewawczo i wszyscy zrobili kilka kroków w tył, celując różdżką we wrota. Moc połączonych zaklęć była tak silna, że pięciometrowe drzwi wyleciały z zawiasów tworząc ogromną dziurę, przeleciały przez cały nieduży korytarz, wyłamując dodatkowo drugie, podobne wielkościowo drzwi, które przycisnęły dwóch spośród około trzydziestu czarodziejów znajdujących się w tamtej sali. Wyglądało to na główną sale spotkań. Wśród wrogów zapanował lekki chaos. Kilku z nich dostrzegło dziesięciu aurorów (reszta była pod peleryną). Zanim wszyscy się ogarnęli, kolejnych trzech czarnoksiężników leżało na ziemi.

Walka rozgorzała na dobre. Różnego rodzaju zaklęcia mijały się nad leżącymi w progu drzwiami i kilkoma martwymi już ciałami. Gdzieś w oddali coś zaskrzeczało, jednak nikt na to nie zwrócił uwagi. Fungus walczył ramię w ramię z Vihirem, którego zielona czapka była przekręcona tak, że daszek znajdował się teraz z tyłu. Żona Soleila również uczestniczyła w całej walce. W powietrzy unosiły się kłęby kurzu, że nawet ciężko było już dostrzec przeciwnika. Wiele kondygnacji zostało już zniszczonych, a gruz walał się pod nogami wszystkich. Stół w sali, która robiła za miejsce spotkań, został całkowicie połamany. Jeden z aurorów padł martwy pod ostrzałem trzech zaklęć. Fungus i Vihir trafili jeszcze po dwóch zwolenników Sikorskiego. Żona Fungusa również nie radziła sobie najgorzej. Właśnie oszołomiła przeciwnika, z którym się pojedynkowała. Rozległ się kolejny świszczący dźwięk. Tym razem Soleil zaniepokoił się nim. Nie wiedział co może oznaczać, jednak nie miał co do niego dobrych przeczuć.

Kilka chwil później ze schodów znajdujących się obok pomieszczenia, w którym znajdowali się aurorzy, wybiegło dziesięciu kolejnych przeciwników z piękną, czarnowłosą kobietą, która prawdopodobnie im przewodniczyła. Fungus dostrzeł znajome rysy twarzy, poznał w niej córkę Sikorskiego - Arię. Przyglądając się niej nie dostrzegł nawet, jak posłała w jego kierunku promień fioletowego światła. Na szczęście Vihra znajdował się nieopodal i dzięki jego Zaklęciu Tarczy osłonił przyjaciela. Fungus dostrzegł, że kolejna osoba z jego załogi padła trupem na kamienną posadzkę. 

- Rzucić różdżki! – wrzasnęła młoda kobieta.

Żaden z aurorów nie puścił broni. Wręcz przeciwnie, wszyscy ścisnęli mocniej swoje różdżki. Nisku, gruby i łysiejący czarodziej, machnął różdżką tak szybko, że nikt nie zdążył nawet drgnąć. Zielone światło minęło Fungusa o włos. Ktoś za nim twardo padł na ziemię. Fungus odwrócił się i doznał niesamowitego szoku. Osoba, które Mordercza Zaklęcie trafiło, to jego ciężarna żona. Rzucił się do jej ciała ściskając ciągle różdżkę w ręku. Trzymał jej ciało na rękach w pozycji siedzącej. Z oczu nie leciały mu łzy, jednak po wyrazie twarzy można było dostrzec, że był roztrzęsiony, rozgorączkowany. 

Coś w nim wybuchło. Ścisnął różdżkę tak bardzo, że rączka zaczęła wbijać mu się w dłoń do tego stopnia, że zaczęła krwawić. Machinalnie podniósł ją ku górze. Z jej końca wystrzelił w powietrze snop słonecznego światła, który oślepił wszystkich wrogów. Wykorzystując okazję bez namysłu, Fungus powstał i w wielkiej zawiści oraz chęci zemsty zabijał każdego, kto nawinął się pod różdżkę. Reszta grupy poszła w jego ślady.
Ostało się już ośmiu czarnoksiężników, w których celowali wszyscy pozostali przy życiu aurorzy. Większość czarowników rzuciła już różdżki w geście poddania się. Tylko Aria i jej gruby łysiejący przyjaciel wciąż je ściskali. W sekundzie kobieta świsnęła różdżką i cisnęła w Fungusa promień żółto-białego światła.

- Protego! – krzyknął, aby odbić zaklęcie. – Rzuć różdżkę, Ario. Inaczej spotka Cię tak sam marny los, jak twoich towarzyszy.

-Nie byłabym tego taka pewna – odpowiedziała z uśmiechem.

Dziewczyna kolejny raz smagnęła różdżką, puszczając kolejne zaklęcie w jego kierunku. Nie sprawiło mu problemu obronić się przed nim. Nie spodziewał się jednak, że łysiejący czarodziej również zaatakuje. Na szczęście Vihra ponownie uratował go od zetknięcia z klątwą. Kątem oka dostrzegł, że reszta aurorów chce przyłączyć się do walki, jednak powstrzymał ich jednym gestem ręki. Sam skinął głową w kierunku Vihra. 

- Drętwota! – krzyknął Fungus, posyłając snop czerwonego światła w stronę kobiety.

- Protego! – wrzasnęła, zasłaniając się przed zaklęciem.

W tym samym momencie do ataku przeszedł przyjaciel córki czarnoksiężnika, posyłając w stronę aurorów Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała. Fungus zasłonił ich przed zaklęciem, pozwalając kompanowi na rzucenie zaklęcia ofensywnego. Vihra zrobił to niewerbalnie, dzięki czemu wytrącił różdżkę z ręki małego grubasa, który zaraz oberwał zaklęciem od Fungusa. 

Teraz na polu bitwy pozostali już tylko dwaj przyjaciele i Aria. Dziewczyna jak oszalała zaczęła zasypywać ich gratem zaklęć, przed którymi dzielnie się bronili. Niestety jedno z zaklęć było na tyle silne, że przebiło zaklęcie tarczy i drasnęło Vihra w ramię. Sprawiło to chwilowe rozproszenie myśli Arii, co wykorzystał Fungus.

- Duro! – powiedział celując w przeciwnika.

Aria została trafiona zaklęciem Fungusa i w momencie skamieniała. Reszta żywych aurorów skonfiskowała różdżki pokonanych przeciwników, a pozostałych przy życiu zwolenników Sikorskich związali grubą magiczną liną i przy pomocy stworzonego świstoklika przetransportowali ich do Polskiego Ministerstwa Magii, gdzie oczekiwać mieli na proces i prawdopodobne zasłanie do Azkabany. Soleil pomógł Vihrowi zająć się jego raną. Stojąc i patrząc na zrujnowaną salę, obaj obrócili się na pięcie i zniknęli.

***
12 grudnia 1312, godzina 14:47
Zamek był w całości odnowiony. Nie było już śladu po bitwie, która odbyła się tu niecały miesiąc temu. W Wielkiej Sali znajdowały się już cztery długie stoły. Na niewielkim podsieniu po drugiej stronie sali stał Fungus i wieszał ogromną tarczę z morską literą L. Zamek nazwał Lumos, na cześć swojego praprapra przodka, który wynalazł owe zaklęcie, a które on sam całkiem niedawno zmodernizował przez przypadek. Na wzór wielkiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart w Szkocji, powołał w niej cztery domy – Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin, oraz skopiował starą Tiarę Przydziału należącą niegdyś do Godryka Gryffindora. Nawet sam zamek został odbudowany na wzór Hogwartu.
 
Fudulus osobiście rzucił wszelkie znane mu zaklęcia ochronne na szkołę, aby jej uczniowie mogli czuć się bezpiecznie. Ponadto sprowadził z najdalszych zakątków świata wielu znanych czarodziejów, którzy również otoczyli go znanymi w ich krajach potężnymi zaklęciami ochronnymi. Sam Fudulus został pierwszym dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa Lumos, a na swojego zastępcę wybrał swojego dobrego przyjaciela, Vihra.

***

Za oknami było już ciemno. Siwy czarodziej w podeszłym wieku siedział przy stole w bibliotece z zapaloną świecą. Zamknął dziennik i odłożył orle pióro. Wziął łyk herbaty ze szkarłatnej szklanki, przyglądając się jeszcze ciemnobrązowej okładce, na której wygrawerowane było złotymi literami „Soleil Fungus – dziennik autobiograficzny”, po czym wstał zabierając książkę ze sobą. Podążył do działu S105, gdzie pomiędzy książki wsadził swój własny dziennik autobiograficzny, a następnie udał się do swojego gabinetu, aby przekazać władzę nad szkołą kolejnym pokoleniom czarodziejów…





Za zasłoną :
·         Soleil z francuskiego oznacza słońce; jest to nawiązanie do odkrycia przez niego zaklęcia Lumos Solem.

·         Imię Svietlanova pochodzi od czeskiego světlo, oznaczającego światło.

·         Imię Vihra pochodzi od fińskiego vihreä, oznaczającego zielony. Może też przynosić na myśl polskie słowo wichura, co może sugerować jego impulsywny temperament.

·         Fungus to nazwisko osoby, która odkryła Zaklęcie Światła; bohater w powieści to jego daleki potomek.
·         W pierwotnej wersji Fungus wyłączał kamery, zamiast usypiania psów.

·         Pierwotnie złym czarnoksiężnikiem był Gaunt, jednak później jego nazwisko przekształcone zostało w bardziej polskie; Sikorski w opowieści jest przodkiem Adama Sikorskiego – twórcy Zaklęcia Fideliusa.

·         Początkowo w opowieści, aby odbić zamek aportowało się piętnastu mężczyzn. Z czasem narodził się pomysł, aby z jednego z nich zrobić kobietę, a zarazem żonę głównego bohatera.

·         Fungus wrócił na miejsce budowy z oddziałem aurorów, ponieważ wiedział, że to miejsce budowy szkoły czarnoksięskiej Sikorskiego.

·         Łatwiej byłoby ukryć się aurorom Zaklęciem Kameleona, jednak uznałem, że nie było one znane w tych czasach (w przeciwieństwie do peleryn, które prawdopodobnie odkrył jeden z braci Peverell).

·         Kobieta auror to żona Fungusa, która była z nim w ciąży. W skutek jej śmierci (a co za tym idzie również i dziecka) Fungus odkrywa jedną z modernizacji zaklęcia Lumos – Lumos Solem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz