piątek, 2 marca 2012

Podróż do szkoły i Ceremonia Przydziału

*Schody wieży astronomicznej były strasznie strome. Aż strach było po nich schodzić. U dołu schodów pożegnałem się z Beh, szczerząc się do niej jak zawsze. Moje dormitorium znajdowało się niestety w przeciwnym kierunku niż wieża Ravenclawu. Dzień był dzisiaj dość chłodny. Minął w końcu pierwszy tydzień zajęć. Jutro zebranie domu, pojutrze Pojedynki. Wchodząc do pokoju wspólnego minąłem się z Chacem i Cedrikiem, Puchonami ze starszej klasy. Pomyślałem, że pewnie znowu idą rwać Ślizgonki. Rzucił plecak na łóżko, na które sam również się wdrapał. Usiadł po turecku i wyciągnął dziennik. Z nocnego stolika wziął kałamarz i pióro i otworzył pamiętnik.*

***

Tak jak mi poradził tata, na peron numer 9 i 3/4 przybyłem znacznie wcześniej. Zielona lokomotywa już stałą na swoim torze, buchając kłębami dymu. Zająłem swoje miejsce w całkowicie wolnym przedziale. Dzięki temu nie musiałem przeciskać się przez tłumy ludzi, jak to podobno zwykło bywać przed samym odjazdem. Pomachałem tacie przez okno i otworzyłem stare numery Ofineusa, gazetki szkolnej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Lumos. W sumie szkoda, że już nie piszą. Ostatnio w Świecie Magii nie ma czego prenumerować nawet.

***

Na chwilę przed odjazdem w moim przedziale zrobiło się trochę tłoczno. Łącznie siadała nas już tu szóstka. Na szczęście jeden z pierwszoroczniaków przeszedł do innego przedziału, więc prócz mnie w przedziale znajdowały się dwie dziewczyny, z czego jedna z nich (o ile dobrze pamiętam) już trzeci tar będzie powtarzać klasę oraz dwójka braci bliźniaków. Podróż zleciała nam na rozmowach, śmiechach i rozmyślaniach do jakiego domu trafimy.

***

Nim się obejrzałem, pociąg szarpnął trzykrotnie i zatrzymał się. Za oknem dostrzegłem tabliczkę z napisem HOGSAMEADE. Przebrani już w czarne szaty wyszliśmy na stację, gdzie przywitał nas wicedyrektor szkoły i jakaś kobieta, przy której stał dość wysoki i przystojny uczeń, na którego patrzyła większość dziewcząt. Jak się okazało, kobieta ta była profesorem w szkole – wykładała Numerologię, a ten przystojny chłopak to prefekt naczelny – obecnie uczeń trzeciej klasy domu Salazara Slytherina. To właśnie za nimi udała się pierwsza klasa.

Droga nie była długa i szybko się zorientowałem, że szliśmy w kierunku jeziora. Kiedy już doszliśmy, każdy z nasz wszedł do łodzi, która mieściła w sobie piątkę osób. Do każdej z nich przymocowana była lampa, a same łodzie poruszały się bez żadnego napędu. Noc była cicha (którą od czasu do czasu rozrywało jakieś wycie) i piękna. Księżyc był w pełni i rysował na tafli ciemnego jeziora drogę od brzegu aż do zamku. Niestety nie udało mi się dowiedzieć jak nazywa się pani profesor, ale razem z prefektem dostarczyli nam masę rozrywki.

Dobiliśmy do brzegu w tym samym czasie, kiedy powozy starszych klas dojechały na miejsce, więc przez bramę zamku przechodziliśmy wszyscy razem. Kiedy doszliśmy do ogromnych wrót zamku, profesor Farrow (tak nazywa się wicedyrektor) stuknął w nie różdżką. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wcale się nie otworzyły, a stały się przezroczyste przepuszczając kolejnych uczniów, jakby wcale ich tam nie było.

W twarz buchnęło mi ciepło, jakie panowało w zamku. Profesorowie szybko się ulotnili, więc teraz prowadził nas już tylko prefekt naczelny. Kątem oka dojrzałem, jak Ait szepcze z jakąś nieznaną mi dziewczyną (co ciekawe, była to dziewczyna z I klasy, jednak miała już swój przydział - Slytherin; pewnie kibel i stąd się znają), po czym wskazała w kierunku naczelnego. Zrozumiałem, że obgadują go. Pewnie wpadł im w oko.

W końcu doszliśmy do Wielkiej Sali. Była znacznie większa, niż sobie wyobrażałem. Sklepienie było wysokie, ciemne i rozgwieżdżone, jakby wcale go ta nie było. Przy czterech stołach siedziało już kilku uczniów klas starszych. Na przeciwko od wejścia, pod ścianą, znajdował się długi stół nauczycielski, a przed nim podest na przemówienia ze srebrną sową oraz taborecik z jakimś wyświechtanym kapelutkiem. To pewnie była ta słynna Tiara Przydziału. Kiedy naczelny zatrzymał naszą grupę, Tiara przemówiła:

Czymże są magia i czarnoksięstwo,
Gdy cnót nie poprze ich koalicja?
Jeśli nie wesprą ich praca, męstwo,
Bystrość, ambicja?

Kiedy u naszej szkoły zarania
Czworo ją magów na błoniu stawia,
Każde ku innej cnocie się skłania,
Inną wysławia.

Śliczna Hufflepuff wytrwałość chwali
I pracę ciężką szanuje wielce;
Dzielny Gryffindor – nerwy ze stali
I mężne serce;

Zmyślna Ravenclaw sławi intelekt,
Umysł otwarty, w zagadkach biegłość;
Chytry Slytherin ceni fortele,
Spryt i przebiegłość.

Jeśli spytacie, kto, moi mili,
Miał rację z czworga założycieli,
To ja odpowiedź dam wam w tej chwili,
Że wszyscy mieli.

Więc nim do domów wnet was przydzielę,
Które mi wskażą wasze zdolności,
Tę wam wskazówkę dać się ośmielę:
Siła w jedności!

A gdy nadejdzie godzina próby,
Niech każdy wspomni na Lumos luby
Wiedząc, że swary wiodą do zguby,
Jedność do chluby!

Po gromkich oklaskach nastąpiło przydzielanie nas do domu. Było to dla mnie strasznie stresujące. Nie chciałem trafić ani do Gryffindoru, ani do Ravenclawu, a już na pewno nie do Slytherinu. Marzył mi się Hufflepuff, w którym był też mój ojciec. Dyrektor wywoływał po kolei uczniów... Ait trafiła do Gryffindoru, a Beh do Ravenclawu. Rozpoznałem również bliźniaków siedzących z nami w przedziale Lumos Express - Charles (Ravenclaw) oraz Colin (Slytherin). Swoją drogą... Chyba nie często rozdziela się rodzeństwo, tym bardziej bliźniacze? No i nadeszła moja kolej. Oczywiście byłem tak zestresowany, że aż się potknąłem idąc w kierunku taborecika, no ale w końcu udało mi się na nim usiąść. Profesor założył mi na głowę Tiarę, a serce zaczęło walić mi jeszcze mocniej. Z daleko dało się dostrzec, że cały się trząsłem. Aż w końcu usłyszałem to, co tak bardzo chciałem - HUFFLEPUFF!

***

Po wszystkim dyrekcja przekazała nam garść informacji, aż w końcu można było najeść się do syta i powędrować do...

***

*ZzzZzzZzz*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz