poniedziałek, 21 maja 2012

Koniec Noxtruma

*Echo ciężkich butów Jacoba odbijało się od ścian pustego korytarza. Profesor szedł właśnie do swojego gabinetu w Argo Magic School, sprawdzając przy okazji prace konkursowe. Przeprowadził się tu na stałe, zapominając całkowicie o innych placówkach. Potykając się nie jeden raz, wpisywał prawie same Wybitne. Dochodząc do swojego gabinetu, miał sprawdzone już wszystkie prace konkursowe. Popchnął więc drzwi i przekroczył próg swojej izby, mieszczącej się na parterze zamku. Jednym ruchem rzucił konkursy na ziemię przed biurkiem, gdzie leżały już czekające na uczniów klasy drugiej kartkówki i jadąc dłonią po bladzie biurka, zajął miejsce w swoim nieco niewygodnym krześle, wyciągając się i kładąc nogi na biurko.*

*Po nie wiadomo jak długiej drzemce zbudził go okropny huk. Szybko zdjął nogi z biurka i odwrócił się. Na wewnętrznym parapecie siedziała czarna sowa, która z ogromną siłą otworzyła okno gabinetu i wpatrywała się w profesora swoimi żółtymi ślepiami. W dziobie trzymała list. Jacob patrzał na nią. Przez głowę nie przeszła mu nawet myśl, żeby wstać do niej i odebrać list. Po mało miłym "No przyleć tu.", sowa zrzuciła mu na głowę list, po czym obrażona wyleciała z pomieszczenia. Evans wstał i zamknął okno, a wracając podniósł z ziemi list. Siadając ponownie na krześle, otworzył kopertę zaadresowaną do niego i przeczytał jej zawartość.*

***
Jacob Tom Evans
Argo Magic School
Gabinet



Szanowny Panie Evans,
z przykrością musimy zawiadomić Pana o zamknięciu szkoły Noxtrum, a co za tym idzie zwolnieniu Pana z posady profesor Historii Magii.
Jeśli jest Pan zainteresowany dalszą współpracą z nami, zapraszamy do nowej szkoły - Magicznego Uniwersytetu, który z pewnością zapewni Panu odpowiednie warunki do pracy.

Z poważaniem,
Izabella Evnas, Dyrektor

***

*Jacob parsknął głośno ze śmiechu. Od dawna nie interesował go już Noxtrum, a co dopiero nowa szkoła z jakąś Izabellą Evans. Odruchowo spojrzał na drzewo genealogiczne przywieszone na jednej ze ścian. Miał nadzieję, że to żadna rodzina - w końcu jej tam nie było. Wrzucając list do nierozpalonego kominka, wstał i pozbierał rozrzucone prace konkursowe, po czym wyleciał z gabinetu, aby znaleźć jakiegokolwiek skrzata domowego, który porozwieszałby wyniki w pokojach wspólnych każdego domu.*

*Mimo pory śniadaniowej, zamek był całkowicie opustoszały. Przechodząc obok Wielkiej Sali, zerknął do środka, czy aby żaden skrzat nie krząta się tam. Niestety zastał tam tylko kilkoro uczniów, więc swoje kroki skierował do zimnych i ponurych lochów.*

*O dziwo lochy nie były wcale taki ponure dzisiaj. Wszędzie wisiały zielono-srebrne i różowe serpentyny, a do zardzewiałych lamp naściennych przymocowane były żółto-czarne balony. Jacobowi od razu zrobiło się cieplej na sercu. Wiedział, że Ślizgoni świetnie dogadują się z Puchonami, a dowodem na to mógł być ostatni trening, na którym rozegrali towarzyski mecz pomiędzy domami, który sam sędziował. Co więcej, sędziowanie strasznie przypadło mu do gustu i zastanawiał się, czy aby na dłużej nie pozostać w Akademii Magii Ramesville na posadzie profesora Quidditcha. Dochodząc do klasy eliksirów, w końcu natrafił na jakiegoś skrzata ściągającego dekoracje, któremu wręczył cztery karty z wynikami krzyżówki. Trzask i skrzata już nie było.*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz